czwartek, 5 listopada 2015

ROZDZIAŁ 7.1.

>> enjoy. <<

Koniec przerwy. Powrót!

____________________________________________________


      Nie mogłem się uspokoić ani zasnąć. Myśli opanowały mój umysł, zdominowały to,co teraz powinno być odłączone od rzeczywistości. Co chwilę przewracałem się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sposobu na spokojne oddanie się nocnej podróży.

   Ta postać, rzekoma choroba Way'a, a do tego wszystkiego dziwne zachowanie Yellow. Chciałbym rozwikłać każdą zagadkę, jednak czy warto? Czy posiadanie wiedzy na każdy temat jest dobre? Czy bycie władcą umysłów ludzkich istot jest czymś w rodzaju potęgi czy przekleństwa? Żaden człowiek nie mógłby pojąć tak wielkiej wiedzy, gdyż przeciętny Kowalski,a nawet wybitny naukowiec używają zaledwie nastu procent mózgu. Co by było,gdyby jedna osoba na całym świecie wiedziała wszystko? Czy ze strachu zwykłymi mieszkańcami Ziemi i utratą tej mocy, zabiłaby się? Czy może starałby się kontrolować każdego z osobna, zostać bóstwem? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy.

   Usiadłem na łóżku i bezcelowo wpatrywałem się w podłogę, mając nadzieję,że to uspokoi mój niesforny umysł.

-Ogarnij się, Frank!- warknąłem pod nosem.

- Co się dzieje, kolego?- usłyszałem głos za oknem.

-Słucham?

     Cisza.

- Kim jesteś?- niedbale wstałem z posłania i ostrożnie podszedłem do firan, które zasłaniały szklaną granicę między światem pełnym niebezpieczeństwa a pewnego rodzaju oazą- Hej, jesteś tam?

      Ponownie cisza. Czyżbym zaczął wariować? Przecież ktoś tam musiał być, sam sobie nie zadałem pytania, stojąc za oknem. Przetarłem oczy i ruszyłem w stronę drzwi. Gorące kakao powinno mi pomóc.

     Rozejrzałem się po salonie i spostrzegłem śpiącego Gerarda, który siedział na krześle przy pianinie z głową oraz rękoma ułożonymi na klawiszach. Uśmiechnąłem się pod nosem i zwróciłem się ku kuchni,aby sporządzić wymarzony trunek.

- Dlaczego nie śpisz, Franklinie?

- Jakoś tak.- odpowiedziałem obojętnie. Zagrzałem mleko w małym garnku, a następnie sięgnąłem po największy kubek,jaki zauważyłem w szafce i wsypałem do niego pięć łyżek czekoladowego proszku. O tak, kakao. Całość zalałem białą cieczą, po czym momentalnie zapach najwspanialszego napoju pod słońcem uniósł się po pomieszczeniu. Złapałem kubek za ucho i spokojnie podszedłem do artysty.

- Dlaczego zasnąłeś przy pianinie?

- Nie zasnąłem. Rozmyślałem.- wyjaśnił czarnowłosy, wyciągając się.

- Niech będzie. Idź spać, jutro pracujesz.

- Nie,nie. Mam wolne. Po południu  spotkam się z Milesem i będę do twojej dyspozycji.- gdy tylko usłyszałem te przeklęte imię, całe moje ciało zadrżało.

- Dlaczego tak do niego lgniesz?- zapytałem dość niegrzecznie.

- Słucham?

- Gee, nie podoba mi się ten koleś.- oznajmiłem- Jestem pewien,że coś kombinuje.

- Franklinie, co ty wygadujesz? Znam go całe wieki i wiem,że nic złego by nie zrobił.- mówiąc to, potargał moje włosy i wstał zza pianina- Pij te kakao i nie szukaj sensacji tam,gdzie ich nie ma.


X    X    X


      Rano leżałem na podłodze obok pianina,a na moim ciele ulokował się Horacy. Nie spałem całą noc. Myśli kłębiły się w mojej głowie, nie dając chwili wytchnienia. Byłem zmęczony i jednocześnie podekscytowany. Spojrzałem na biały sufit, pozwalając sobie na moment wyciszenia. Tego potrzebowałem- wyłączenia.

- Frankie, co się z tobą dzieje?

- Nic,leżę sobie.- odpowiedziałem spokojnie.

- Moja intuicja podpowiada, że stało się coś dziwnego i chowasz to w sobie. To bardzo złe rozwiązanie.

- Gee, to tylko twoja paranoja.- w tym momencie oczy zwróciłem w stronę przyjaciela. Jego twarz zdradzała nieufność oraz ciekawość. Chciałem powiedzieć mu,co mi się ostatnio przytrafiło, jednak uznałby mnie za szaleńca i idiotę.

- Mam nadzieję... -poddał się- Kiedy dokończysz swoją piosenkę? Bardzo chciałbym ją usłyszeć w całości.- Gerard to mistrz w zmienianiu tematu. I całe szczęście, ponieważ potrafił wyczuć, kiedy nie chciałem kontynuować niezręcznej dla mnie konwersacji.

- Nie wiem, nie ma weny. Poza tym, obawiam się,że ojciec ponownie coś wymyśli.

- O to nie musisz się martwić, mój drogi.

      Wspominałem, że Gerard to również mistrz w zakończaniu rozmów? Zawsze, gdy wątek dobiegał końca, ten niczego nie komentował, jedynie podsumowywał i znikał za drzwiami wejściowymi mieszkania. Tak też było tym razem. Kolejny dzień musiałem spędzić z Horacym. Od niechcenia wstałem z podłogi i powędrowałem do kuchni,aby sporządzić śniadanie. Nie potrafiłem gotować, moje umiejętności kulinarne kończyły się na zagotowaniu mleka i wody. Jednak tego dnia postanowiłem być bardziej kreatywny i zrobiłem kanapkę à la walnę-wszystko-co-jest-w-lodówce. Mogłem się nazwać MasterChefem Juniorem. Jedząc dzieło swojego życia, krążyłem po pokoju i nuciłem piosenkę Down Blink 182. Zdałem sobie sprawę,że Way traktuje mnie jak więźnia. Może nie tak rygorystycznie,ale jednak. Miałem wiele pytań i żadnych potwierdzeń. Co za gówno. 

      Po skonsumowaniu wspaniałej kanapki sięgnąłem po swoją gitarę. Bez namysłu zabrzdąkałem pierwszy akordy Don't forget me Red Hot Chili Peppers. Odpłynąłem. Nie wiedziałem,jak długo ją grałem i nawet nie zauważyłem,że do domu wrócił gospodarz. W kościach czułem, że wydarzyło się coś złego. Położyłem instrument na łóżku i wyszedłem z sypialni do salonu.

- Cholera, Franklinie, musimy stąd wyjechać na jakiś czas...

- Że co?!

- Tylko na trochę.- wyjaśnił. Wiedziałem,że nie powie nic więcej, a dociekanie zostanie zignorowane.  Wszystkie swoje ruchomości wrzuciłem do torby, która zaraz odłożyłem na kanapę. Napłynęła do mnie myśl, dość dziwna. Miałem wrażenie,że Yellow zastraszył biednego malarza i chciał go skrzywdzić, jednak moja teza została obalona.

- Twój ojciec nas znalazł.-wyznał- Śledził mnie. Pojedziemy do mieszkania mojej znajomej.- dodał, pakując swoje ubrania- Wyjechała do Seattle na rok i wręczyła mi klucze, by opiekować się jej żółwiem.

- Zwolnij!- podniosłem głos- Mój ojciec śledził c i e b i e?! Przecież...

- Frank, on nie jest aż takim idiotą.- Gerard coś przede mną ukrywał, czułem to- Bierz gitarę oraz torbę i powoli schodź na dół. Złapię Horacego i dołączę do ciebie.- rzekł zadyszany, goniąc kota.

        Pod klatką stałą żółta taksówka, prawdopodobnie Way wcześniej nią przyjechał. Od strony kierowcy otworzyły się drzwi, z których wyszedł  gruby mężczyzna w niebieskiej koszuli i za małych jeansach. Był łysy, na oko po czterdziestce. 
- Mam to pakować?- burknął chrapliwym,niskim głosem.

-Eee...

- Tak!- wykrzyknął Gee, wybiegając z klatki- Jeszcze tę walizkę,pan weźmie. Kota biorę na kolana.




1 Falling into strangers
And it's only just eleven
And I'm staring like a child
Until someone slips me heaven
And I take it on my knees
Just like a thousand times before
And I get transfixed
That fixed
And I'm just looking at the floor
Just looking at the floor
Yeah I look at the floor...


           Niczego nie rozumiałem, w zasadzie bałem się cokolwiek pojąć. Całą drogę przemilczałem, Gerard podobnie- nic nie mówił, nawet nie próbował zagadać kierowcy. Czułem,że ta sytuacja nie była zwykłą błahostką, po prostu to czułem.
- Sto dwadzieścia dolarów i pięć centów.- oznajmił grubas.

- To dość sporo.- westchnął nauczyciel- Niech będzie.- mężczyzna wyjął z kieszeni płaszcza portfel  wręczył taksówkarzowi pieniądze. 

         Wyciągnęliśmy bagaże z żółtego auta i ruszyliśmy w stronę niewielkiej kamienicy. Miejsce było przepiękne. Wokół budynku rosły potężne sosny i różnego rodzaju krzewy. Obok wejścia stała latarnia,której blask wmieszał się w otulającą przestrzeń mgłę.

- To nasz azyl.- westchnął mój towarzysz, spoglądając na mnie badawczo. Po chwili wyciągnął z kieszeni spodni swoje ulubione papierosy- 2 Con me, non si rischia niente, Frankie.- powiedział swoją wybitną włoszczyzną, po czym podpalił białą bibułkę z tytoniem, zaciągając się głęboko trującym dymem.

       Obarczyłem Way'a zbędnymi problemami, zarzucił na swoje ramiona dodatkowy ciężar. Jednak sam tego chciał, sam podjął taką decyzję i nie powinienem obwiniać o to siebie. Gdzie moja wdzięczność? Gdzie te maniery?


3 Every time I rise I see you falling
Can you find me space inside your bleeding heart
Every time I rise I see you falling
Can you find me space, find me space

       Szukamy odpowiedzi, wskazówki, wyjścia. Pragniemy wiedzieć wszystko, mieć kontrolę, stać się panem życia i śmierci. Gdy czegoś nie rozumiemy,gdy strach zdoła nas opanować uciekamy przed całym światem, przed mrokiem i światłem, przed głosami bliskich oraz przed samym sobą. Uciekamy,ponieważ  chcemy czuć się bezpiecznie. Uciekamy, ponieważ nie potrafimy walczyć, obawiamy się potężnych strat, niewyobrażalnego bólu. Nikt z nas nie chce zostać zranionym, nikt. Czy można ukryć się przed tym,co złe? Czy gdzieś istnieje utopia ludzkiego bytu?


_______________________________________________________

1 fragment piosenki The Cure Open
2 Con me, non si rischia niente, Frankie.- Ze mną nic Ci nie grozi, Frankie. 
3   fragment piosenki Placebo Passive Aggressive

 

niedziela, 22 lutego 2015

ROZDZIAŁ 6

      Ludzie tak pięknie ukrywają prawdę, chowają ją,jakby była skarbem, którego nie chcą stracić. Robią wszystko, aby nikt się o nim nie dowiedział. Boją się, boją o to, że wyjawienie sekretu zniszczy całe ich życie. Boją się, ze stracą wszystko, co mają. Kłamią, oszukują, kantują, zakładają na twarz maski i próbują normalnie funkcjonować. Po pewnym czasie zaczynają się dusić, męczyć, tracą kontrolę nad tym,co robią. Powoli upadają pod ciężarem łgarstw i oszustw, gubią ścieżkę. Wtedy zauważamy, że coś było nie tak, że człowiek się zmienił, stał się kimś innym. Otwieramy oczy, szukamy powodów i w ostatniej chwili je znajdujemy. Tak też było ze mną, nie zwracałem uwagi na zachowanie Gerarda, ponieważ wiedziałem, że jest odmieńcem i wziąłem jego postawy za normalne. Jednak byłem w błędzie, mój przyjaciel miał problemy, o których nie miałem pojęcia. Gdy tylko przeczytałem ulotkę wiedziałem, że muszę mu pomóc.

     Wstałem z podłogi, zacząłem chodzić po salonie z nadzieją,że wymyślę sposób na to, by wesprzeć przyjaciela. Podszedłem do piania, oparłem się o niego rękoma i myślałem, gapiąc się na klawisze instrumentu. Nagle przed oczami dostrzegłem pełne zdania, a w głowie rozbrzmiała melodia, która pięknie komponowała się z tekstem:
1 If I face my fears,
would my skies be all but clear?
Probably not.

Czułem przypływ natchnienia do napisania wspaniałej piosenki. Nie namyślając się długo, popędziłem po swoją gitarę. Usiadłem na łóżku i grałem to, co podpowiadało mi serce, dusza. Moje palce swobodnie szarpały struny, bez problemu układałem nowe zwrotki, które współpracowały z wydawanymi przez instrument dźwiękami.

Then again
I’ve always held my doubts
so close to my heart
that these frames
have trapped all my better days.
There they stay
frozen and unscathed.

Po długiej przerwie znowu zacząłem pisać, czułem się niesamowicie, jakbym rozpoczął coś nowego. Mimo że niepierwszy raz tworzyłem piosenkę, to nigdy nie byłem tak szczęśliwy i spełniony, jak teraz.

I traveled far,
I reached for the stars.
but those stars
don’t reach back,
they’re better left alone,
everyone will tell you.
I never felt more alone
than when I fell.

-So I don't know why... Why... W- why?- wena opuściła mój umysł, coś wyparowało, uciekło, nie pozwoliło mi dokończyć utworu. Już miałem nadzieję, że uda mi się napisać dzieło życia- przeliczyłem się. Zdenerwowany rzuciłem gitarą o podłogę, a sam położyłem się na pościel, wpatrując w sufit.- Don't know why... Why?- szukałem czegoś sensownego, co wpasuje się w treść piosenki- Why, kurwa, why?!- bluźniłem cicho.

-Dlaczego tak klniesz, Franklinie?- odezwał się głos zza drzwi.

-Gerard? Nie...- ze zdziwienia oparłem się łokciami o łóżko.

-Nie wiedziałeś, że wcześniej wrócę.- dokończył za mnie- A widzisz, jestem. Byłeś grzeczny?

-Tak, ale...

-Na obiad wpadnie do nas mój znajomy.- dodał.

-Kto taki?

-Polubisz go, Franklinie.- odpowiedział tajemniczo. Gee i te jego gierki. Muszę w końcu się przyzwyczaić, że ten człowiek nigdy nie da mi jasno niczego do zrozumienia.- Nakarm kota i przyjdź do mnie, dobrze?

-No... Okej.- odparłem obojętnie. Gdy gospodarz oddalił się od sypiali, wstałem i podniosłem leżące wiosło. Spojrzałem na gryf i pudło, przypomniały mi się czasy, gdy grałem na nim dla ojca, gdy było w porządku między nami. Jak szybko wszystko mija, ucieka. Jeszcze niedawno męczyłem się w domu, gdzie codziennością były awantury, pobicia i wyzwiska. Chciałem opuścić tamto miejsce, być wolnym, posłusznym tylko sobie.

2 Gdy rzeki obojętne zniosły mnie na fali,
Nie czułem już nad sobą władzy holowników.
Indianie ich do barwnych palów przywiązali
I obnażonych wzięli na cel wśród okrzyków.
                                               [...]

W końcu udało mi się, zbiegłem ojcu i mogłem żyć po swojemu, bez niego, bez tego rygoru i strachu. Byłem teraz ja, moja gitara i nowy przyjaciel. Świat stał dla mnie otworem, jedyną przeszkodą została jedna osoba- moja. Ale wiedziałem, że poradzę sobie.

I odtąd kąpałem się w poemacie morza
Nasyconym gwiazdami, mlecznym od nich
pyłku,
Pożerałem lazury, gdzie się czasem wdrąża
Topielec zamyślony, płynąc bez wysiłku;
                                                  […]

Udałem się do kuchni, gdzie musiałem nakarmić pupila Way'a. Sięgnąłem do półki po karmę i odwróciłem się,aby zawołać malucha. Spojrzyłem pod nogi, a ten już grzecznie czekał na jedzenie. Patrzył na mnie swoimi maślanymi oczkami, jakby błagał mnie o szybsze podanie posiłku.

-No dobra.- pogłaskałem sierściucha i nasypałem do miski Whiskas'a. Zadanie wypełnione, więc powędrowałem do Gerarda.

-Frankie, musimy porozmawiać.- oznajmił mężczyzna zanim wszedłem do łazienki,w której się golił- Musisz wiedzieć coś bardzo ważnego.

-Gerard, ja już wiem...- powiedziałem, zagryzając dolną wargę.

-Co wiesz?- zdziwił się nauczyciel.

-Że jesteś chory.-odpowiedziałem ze łzami w oczach.

-Co takiego?- wyszczerzył oczy- Chory? Ja?

-No tak. Przeczytałem ulotkę,którą rano trzymałeś w ręce.- mówiłem, starając się opanować emocje.

-Mój drogi przyjacielu!- zarechotał Way.- Nie to chciałem powiedzieć.

-Jak to?!- wytarłem rękawem policzki z kropel słonych łez.

-Chciałem oznajmić, że na obiad przyjdzie ktoś, kto kiedyś wiele dla mnie znaczył.

-A... Kto taki?- ogłupiałem.

-Miałem nic teraz nie mówić, jednak po dłuższych namysłach ustaliłem,że lepiej, byś znał moją mała tajemnicę.- zaczął wolno- Otóż, niejaki gość to... - zatrzymał się na chwilę,aby wziąć głęboki wdech- To mój były narzeczony...

-N-narzeczony?- uśmiechnąłem się pod nosem- Twój?

-Tak. Byliśmy razem dekadę. Zaręczyny zerwał pięć lat temu,a dokładniej dwa dni przed naszym ślubem.

-Dlaczego?!- dopytywałem się.

-Tę historię opowiem przy innej okazji. Natomiast teraz, musisz wiedzieć, że nic już nas nie łączy.- ciągnął dalej- No, jedynie praca. Maluję dla niego i dzisiaj zawita w nasze skromnie progi,gdyż chce złożyć większe zamówienie.

-Co to znaczy?

-Prawdopodobnie mam namalować jakiś kontrowersyjne obrazy dla jego firmy.

-To wspaniale!

-A, tak, cudownie.- powiedział obojętnie.- Franklinie, słyszałem,jak dzisiaj grałeś.- dodał ni stąd, ni stamtąd- Mógłbyś zaśpiewać dla mnie tę piękną piosenkę?

-Nie!- wrzasnąłem zdziwiony.

-Ale...

-Nie, bo nie jest dokończona. Straciłem wenę.

-No cóż, zdarza się, mój drogi.- mówiąc to, poczochrał moje włosy i wyszedł z pomieszczenia- Idę robić obiad. Zechcesz mi pomóc?

-Uhg, w porządku.

       W eterze można było wyczuć zapach pieczonej kaczki w pomarańczach oraz ryżu curry. Całe mieszkanie wypełnione zostało wonią przyrządzanych potraw. Wyjąłem z szafek sztućce, kieliszki do wina oraz talerze i elegancko ułożyłem je na blacie. Gee wyciągnął z piekarnika główne danie i postawił je obok zastawy. Wszystko było gotowe na przybycie gościa.

-Denerwujesz się?- spytałem zaniepokojony zachowaniem przyjaciela.

-Nie, dlaczego pytasz?

-Wyglądasz,jakbyś się czegoś obawiał.

-Wydaje ci się.- wyjaśnił, klepiąc mnie po ramieniu. W tym samym momencie usłyszeliśmy pukanie do drzwi- O, to on.- wyszeptał i poszedł otworzyć przybyszowi.

-Dzień dobry, Gerardzie!- przywitał się mężczyzna.

-Witaj, Miles!- profesor objął ex-narzeczonego, po czym odsunął się,aby mnie zawołać- Franklinie, chodź tutaj!

-Och, masz gościa?- zdziwił się Miles.

-Nie, to mój współlokator.- powiedział artysta- O, proszę.

-Dzień dobry.- wydukałem, patrząc pod nogi.

-Cześć, młody.- rzekł wesoło znajomy głos. Podniosłem wzrok i spojrzałem na twarz Miles'a. Była blada, lekko pomarszczona. Usta wykrzywił w szczery uśmiech, przez co na policzkach miał małe dołeczki. Jego niebieskie tęczówki pasowały do krókich, blond włosów. Odziany był w elegancką, czarną, sztruksową marynarkę i spodnie o tej samej barwie z drogiego materiału. Na nogach miał granatowe Conversy, co kontrastowało z całym ubiorem. Wpatrywałem się w gościa i już wiedziałem, że go znam. Nie mogłem uwierzyć! To był starszy brat... Nie! Niemożliwe! Brat Aarona?!- My się chyba znamy.- dodał.

-Doprawdy?- zdziwił się Way.

-Owszem, Iero przyjaźnił się z moim młodszym ,o osiemnaście lat , bratem.- tłumaczył Yellow.

-O, jaka niespodzianka.- deklamował gospodarz- Chodźmy do kuchni, bo obiad nam wystygnie.

         Jedliśmy przygotowane danie w ciszy, tylko czasami Way wymieniał parę zdań z Miles'em. Było dość niezręcznie, przynajmniej w moich odczuciach. Obecność jednego członka z rodziny Aarona nie należała do komfortowych, przez co miałem ochotę uciec daleko od niego. Gerard wstał, by nalać nam czerwonego, słodkiego wina.

-Takie,jak lubisz, Miles.- uśmiechnął się Way.

-Jeszcze pamiętasz?- zachichotał były mojego opiekuna.

-Oj, żebyś wiedział. Pamiętam każdą twoją fobię, upodobanie.

-Jesteś niesamowity, wiesz?- szepnął Yellow. Gerard natychmiastowo zarumieniał na twarzy. Poważnie, flirty z bratem największego homofoba w Newark? Mężczyźni patrzyli sobie głęboko w oczy, co jakiś czas zalotnie uśmiechając się. Żałuję, że nie widziałem swojej miny- wykrzywiałem usta w każdą możliwą stronę, starając się nie zwymiotować tęczą.

-Miles, może powiesz, jakie obrazy chcesz mieć w swojej firmie?- przerwałem radośnie-żałosną chwilę między kochankami.

-Och, tak.- ocknął się mężczyzna- Chciałbym, aby zawisły u mnie obrazy nagich, zakochanych gejów i lesbijek.

-Mhm, cudowne.- mruknąłem ironicznie pod nosem.

-Ile?- zapytał Gee.

-Po dwa. Zapłacę osiemset tysięcy dolarów za dwa obrazy gejów i czterysta tysięcy za dwa z lesbijkami.

-Moje obrazy nie są tyle warte.- wyjąkał Way.

-Są, mój kochany!

-Nie. Ponad milion dolarów za wizerunki homoseksualistów?

-Wiem,że podołasz zadaniu. Jesteś wybitnym artystą i nie żałują ani grosza na twoje dzieła.

-To zauważyłem już dawno temu.- potwierdził czarnowłosy. Przewróciłem jednoznacznie oczami i wstałem z miejsca.

-Ja już opuszczę panów.- stwierdziłem.

-No, dobrze. My jeszcze porozmawiamy.- pożegnałem się i poszedłem do korytarza. Nałożyłem Vansy oraz zarzuciłem na ramiona bluzę i wyszedłem z mieszkania. Zamknąłem za sobą drzwi, nie chciałem siedzieć z bratem Aarona,zbyt przypominał młodego, co bardzo mnie denerwowało. Zeskakiwałem ze schodka na schodek, w ten sposób szybciej znalazłem się przy wyjściu z klatki.

          Nastała noc, księżyc oświetlał swoim blaskiem czarne chodniki,a wilgotne powietrze zdradzało, iż wcześniej padał deszcz. Na dworze było zimno i ciemno. Nikt nie wędrował po okolicy, byłem sam. Schowałem w kieszenie ręce i ruszyłem przed siebie, patrząc na boki i rozmyślając. Przez Miles'a pewna harmonia została zachwiana. Nie podobało mi się to, jak patrzył na Way'a, jak z nim rozmawiał. Przecież zostawił go na kilka dni przed ślubem! Czułem, że ten człowiek coś kombinuje, ale nie miałem na to żadnych dowodów. Wędrowałem bez celu, nie obchodziło mnie, gdzie dojdę, po prostu chciałem opuścić miejsce pełne łgarstwa i dziwnych zalotów. Miałem jedynie nadzieję,że Gee nie pójdzie z tym fjutem to łóżka, przecież nie jest naiwną dziewczynką. W dodatku, zdziwiła mnie suma jaką Yellow chce dać nauczycielowi za cztery obrazy. Kto normalny płaci milion dwieście tysięcy dolarów za malunki gołych homosiów? D z i w n e. Dotarłem na plac zabaw, gdzie uciekłem od ojca. Żółte, słabe światło latarni padało na mokrą trawę, cała przestrzeń wyglądała dość mrocznie i nieciekawie. Usiadłem na ławkę i patrzyłem ciemne punkty. Zamknąłem oczy. 

So I don't know why... 

-Kurwa.- warknąłem. Dalej nie mogłem wymyślić nic sensownego. Siedziałem tak i ciągle myślałem, gdy nagle moją uwagę przykuła czarna postać, która stała pod migającą latarnią. Wstałem, strach obleciał moje ciało. Nie wiedziałem,co robić. Wyszczerzyłem wzrok,aby zbadać ową zjawę. Oprócz długiej, ciemnej szaty nie mogłem niczego więcej zobaczyć. Zimny wiatr otulał moje plecy, kark i dłonie. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Odwróciłem na chwilę głowę, aby zobaczyć, czy nie ma  kogoś jeszcze. Gdy wróciłem wzrokiem na szalejące światło, tajemniczej osoby już tam nie było. Uszczypnąłem się w rękę, aby móc ruszyć z miejsca i skierować się do domu. Dla pewności obróciłem się, by zapewnić swoją wyobraźnie, iż zostałem sam i pędem opuściłem te dziwne miejsce. Starałem się nie myśleć o zaistniałej sytuacji, próbowałem wyłączyć myśli i po prostu iść.

3 Czemu tak samotny,
W ponurych tylko marzeń towarzystwie?
Żywiący ciągle owe myśli, które
Powinny były umrzeć razem z tymi
Co je wzbudzają.
Na co nie ma środka,
Nad tym się nie ma i co zastanawiać;
Co się raz stało, już się nie odstanie.

Jestem tutaj sam. Sam. Idę do domu, będzie dobrze. Jestem tutaj sam. 

4 Miejmy otuchę! Ta tylko noc nęka,
Po której nigdy nie ma wznijść jutrzenka.

Wbiegłem szybko do klatki i zaraz znalazłem się pod drzwiami swojego mieszkania. Otworzyłem drzwi i wystraszony wszedłem do środka.

-Franklinie!- oniemiał Gerard.

-Nic, ja już... Dobranoc.- mówiąc to, poszedłem do sypialni i schowałem się pod kołdrą.


Zgaśnij wątłe światło!
Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swoją rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada – powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą.


Marzyłem tylko, by zasnąć i zapomnieć o tym dniu. Czułem się źle, coś strasznego wisiało w powietrzu. Nie chciałem wiedzieć co, nie chciałem.


X   X   X


-Czy ta chłopczyna śpi?

-Śpi, moja droga.

-Czy oddycha?

-A oddycha.

-Może trzeba to zmienić?

-Nie, czas jeszcze nie ten.

-Kochana, jego nić jest taka słaba. Niech ja ją przetnę.

-Absolutnie. On ma jeszcze czas, musi żyć.

-Moje słodkie, dajcie mu spokój. Trzymajmy go, a już niedługo.


X   X   X 


          Nikt nie zna dnia ani godziny, nikt nie wie, kiedy odejdzie z tego świata. Nikt. Żyjemy z dnia nadzień, mając nadzieję,że jutro się obudzimy i będziemy żyć dalej. Żyć. Oddychać. Mamy nadzieję, że prędko nie umrzemy. 



___________________________________________________________________________

1
    Fragmenty pios. Frnkiero Andthe Cellabration Stage 4 fear of trying  
   Fragmenty wiersza Arthura Rimbaud'a Statek Pijany  

3 i 4
        Fragmenty tragedii Williama Szekspira Makbet  ( 3- akt III scena II; 4- akt IV scena III)

INFORMACJA

!!!
Od jakiegoś czasu mam problemy z WordPressem, dlatego też postanowiłam przenieść swoje opowiadanie na Blogspot. Pierwsze rozdziały zostają na starej stronie (https://icanteverwakeup.wordpress.com/), natomiast tutaj będę kontynuowała historię Franka i Gee.
Mam nadzieję, że nowy post wstawię już niebawem i spodoba się Wam.

Zapraszam do czytania i trzymajcie za mnie kciuki :D

~ beast.